Kilka lat temu (plik z marca 2011) spisałem jedno wspomnienie ze Szkoły… Dziś sobie o nim przypomniałem, dobrze, że komputer potrafił wyszukać tekst automatycznie, a ja pamiętałem jeszcze tytuł.
Engramy o Profesorze.
Wbite na stałe w strukturę mózgu zapisy z życia, które pozostaną na zawsze, do końca życia człowieka w jego umyśle. Takie zapisy powodują w nas wydarzenia, uczucia i ludzie, którzy pozostawiają w nas cząstkę Siebie, daną ze szczerego serca i z pełnym zaangażowaniem.
Jak co roku 19 stycznia siedząc na popołudniowej zmianie w swoim kantorku na przędzalni „Ariadny” wykręcałem numer do Profesora… Nikt nie odbierał, kilka dni moich prób nie powiodło się.
Kilka dni później mój Kierownik, Włodek Górski powiedział mi że Profesor nie żyje. Zmarł w moje imieniny, nie złożyliśmy sobie Życzeń jak co roku, pamiętam, że gdy ja składałem Profesorowi życzenia zawsze pamiętał, a wręcz swoim zwyczajem przerywał mi moje, by szybciej mi winszować Imienin… Dziś w pamięci mam zapisane engramem kilka obrazów jakie mi utkwiły.
Pogrzeb – przed bramą cmentarza, przede mną stoi Włodek Górski, Zbyszek Olejniczak, a po prawej stronie Witek Zawitkowski.
Obraz – gdy kiedyś odwiedziłem Profesora w Jego mieszkaniu malował obraz ze zdjęcia, altana która znajduje się w Parku Poniatowskiego w wiosennej krasie. Sztalugi rozstawione w pokoju, przyćmione światło i lampa kreślarska skierowana na płótno, obok na stole paleta z rozrobioną akwarelą.
Dłonie – silne, wręcz sękate, wskazujące charakter niebywale twardy i zasadniczy
Oczy – zawsze zmrużone szelmowską intrygą, gdy były zgniewane miotały gromy godne Zeusa
Chwyt za klapy - w III klasie przysiadłem, totalne załamanie nauki, ambicji, rezygnacja... jakimś dziwnym trafem dotarło to do Profesora. Spotkałem Go na dziedzińcu przy wejściu do Warsztatów Przędzalniczych. Podszedł bez słowa złapał mnie za tzw. "wszarz", rzucił o ścianę tkalni i słów użytych w argumentacji nie mogę z przyczyn językowych przytoczyć... Ale latało w powietrzu. Postawił mnie na nogi, żądając słowa, że się wezmę w garść. Zwyczajnie, po męsku bałem się, że sprawi mi oklep, a posturę miał potężną. Pamiętam tylko że odszedł z uśmiechem, jakby wiedział, że POMOGŁO.
Schematy i wskaźnik – systematyczny spokojny głos Profesora prowadzący nas po meandrach kinematyki, po gąszczu kół, kółek i kółeczek zębatych.
Sałatka ziemniaczana – nieśmiertelne vademecum przędzalnika, porównanie zestawiania partii mieszanki do tejże, chyba ulubionej potrawy Profesora.
Pasja Fotografika - zawsze gwałtowne dyskusje z Profesorem o techniki stare i nowe.
Egzamin – najdłuższy obraz. Pamiętam jak rozmawiałem z moim Tatą, że jak trafię na egzaminie dyplomowym na czesarki, to jak zdam to będę szczęśliwy. I jak to w życiu bywa oczywistym trafem losu trafiłem pytanie z czesarek. Tylko po cichu jęknąłem i poszedłem do ławki się przygotować do odpowiedzi, na szczęście mimo mych obaw cos tam jednak w głowi zostało. Pytania dotyczące Pracy Dyplomowej, to była już formalność, ale Profesor miał inne plany… Uśmiechając się wskazał na dużym schemacie jakieś nic nie znaczące kółko i zapytał się mnie czy je potrafię obliczyć.
Ależ oczywiście Panie Profesorze, - jak inaczej miała by brzmieć moja odpowiedź… Wziąłem tą wielką tablicę i klnąc pod nosem poszedłem do ławki, Kartka, długopis i wrażenie umiejscowione gdzieś pod potylicą, że skończę jak mysz w labiryncie. Bo przecież opisywanie równania kinematycznego taki labirynt żywo przypomina. Krok po kroku wodząc palcem po schemacie wpisywałem w łańcuch znaków na kartkę, by dotrzeć do wymyślonego przez Profesora kółeczka.
Niepewnie podszedłem do Komisji, podałem Profesorowi kartkę, którą lekko odsuwając od oczu obrzucił półsekundowym spojrzeniem i zapytał się reszty Komisji czy mają jeszcze do mnie jakieś pytania. Wyszedłem z Sali i z Markiem Gołombiewskim poszliśmy na papierosa (Carmeny). Usiedliśmy na ławeczce pod akacją, tej samej na której w „Stawce …” siedzieli aktorzy i omawialiśmy przebieg egzaminu.
Cóż, wyszło dobrze…
Opowieści – wszyscy znaliśmy historię życia Profesora, obóz koncentracyjny, pracę w fabryce, naukę i kolejne przełamywanie barier.
Jeśli komukolwiek miałbym życzyć by spotkał na swej drodze Prawdziwego Nauczyciela, to ja swego spotkałem, w wyjątkowym, przyjaznym, ciepłym, choć czasem zgryźliwym Profesorze Henryku Czołniku.
Jarosław Dybowski
Wydział Przędzalniczy 1986 r.